
Nowa kobaltowa ważka. Recenzja Audioquest Dragonfly Cobalt
W 2012 roku amerykańska firma Audioquest niespodziewanie zaprezentowała swój pierwszy DAC/wzmacniacz Dragonfly, który zaszokował wszystkich audiofilów swoją rewolucyjnością. Pomimo tego, że Audioquest nigdy wcześniej nie produkował DAC-ów ani wzmacniaczy, inżynierom udało się stworzyć prawdziwie rewolucyjny produkt. Wcześniej przetworniki C/A, a tym bardziej wzmacniacze, kojarzyły się wszystkim z nieporęcznymi obudowami i dużą masą. Ale wraz z premierą tego modelu to wszystko się zmieniło. Dragonfly zdołał udowodnić, że nawet w tak konserwatywnym nurcie audiofilii technologia zbiera swoje żniwo, a "klasyczne" hi-fi odchodzi do lamusa i nie da się od tego uciec we współczesnym świecie. Od tego czasu powstało kilka równie znakomitych odmian "Dragonfly", z których każda dla wszystkich producentów komponentów Hi-fi była dosłownie wyznacznikiem najbardziej innowacyjnej technologii i śmiałych rozwiązań. Dziś Audioquest Dragonfly DAC Cobalt jest najnowszą i najdroższą wersją tej legendy i trzeba będzie zobaczyć, czy Audioquest znowu nas zaskoczy, czy też jego pomysły już się zdezaktualizowały i straciły na znaczeniu.
Wygląd i jakość wykonania
Ten DAC wygląda jak fajny, jasnoniebieski pendrive. Kolor ten nazwałbym nawet metalicznym niebieskim, ponieważ DAC mieni się w słońcu w bardzo ciekawy sposób. Charakterystyczną cechą konstrukcyjną całej linii przetworników Audioquesta jest przezroczysta ważka, która świeci różnymi kolorami w zależności od jakości odsłuchiwanych plików i wersja Cobalt nie jest pod tym względem wyjątkiem. Warto też zauważyć, że wersje Audioquest Dragonfly DAC Black i Audioquest Dragonfly DAC Red mają bardziej szorstkie i obłe kształty i przypominają Helenwagena, podczas gdy Cobalt jest bardziej podobny do Porsche, z bardziej zaokrąglonymi i wypukłymi kształtami.
Jakość wykonania Cobalt jest przyzwoita, a w rękach czuje się go jak dobrze wykonanego. Gniazdo USB jest dobrze dopasowane i prawie się nie rusza, a gniazdo słuchawkowe, które jest tu reprezentowane przez "mini jacka" będzie w stanie solidnie zamocować wtyczkę, którą podłączamy. Ogólnie rzecz biorąc, pod względem jakości wykonania produkt nie zawodzi, co jest niczym zachęcającym.
Dźwięk
Generalnie dragonfly oznacza ważkę, nic więc dziwnego, że zdobi ona obudowę urządzenia i świeci na różne kolory. Być może w ten sposób producent mimowolnie podpowiada jasny dźwięk? Cóż, to jest dokładnie to, co mamy do odkrycia w tym rozdziale przeglądu.
W rzeczywistości Dragonfly Red i Black nigdy nie wyróżniały się bardzo jasnym dźwiękiem, ale też nie można ich nazwać super gładkimi. Obie wersje miały jednak trochę niedomalowań, ale mimo to, jak na swoją cenę, miały dobrą szczegółowość. W Cobaltach charakter brzmienia nieco się zmienił. Teraz nowy flagowiec firmy zmienił charakter swojego brzmienia w kierunku neutralności i równowagi. Od pierwszych minut odsłuchu zadziwił mnie swoją szczegółowością. Miałem wrażenie, że słucham nie połączenia jakiegoś DAC-a na małej płytce ze wzmacniaczem, które razem ważą mniej niż 20 gramów, ale pełnoprawnego, stacjonarnego DAC-a Hi-Fi w połączeniu z dobrym wzmacniaczem, który po prostu mnie rozwalił. Bardzo zadowolona jest również mikrodynamika, co było bardzo dziwne, biorąc pod uwagę stosunkowo niską cenę tego modelu. Jeśli chodzi o klasę dźwięku, to wolałbym porównywać Dragonfly Cobalt z jego młodszym bratem Dragonfly Red, niż z Chordem mojo, który zrobił furorę w świecie hi-fi i jego popularność nie zgasła nawet dziś. Wszystko to jest podczas gdy mojo kosztuje około półtora raza więcej i będzie zauważalnie większy niż Cobalt. Być może w kategoriach wzmacniacza zintegrowanego Chord będzie mocniejszy niż Dragonfly, ale mój Sennheiser HD 660S na 150 omach daje radę. Jeśli jednak słuchamy tego DAC-a/wzmacniacza ze słuchawkami dokanałowymi, to nie sądzę, żeby Cobalt miał jakiekolwiek problemy z którymkolwiek z tych modeli. Wbudowany wzmacniacz ma jednak pewne braki w kontroli i asertywności dźwięku jak na pełnowymiarowe słuchawki, zwłaszcza wysokoimpedancyjne. Tak więc w przypadku słuchawek takich jak Beyerdynamic DT 1990 Pro czy Sennheiser HD 660S zalecałbym połączenie ich ze wzmacniaczem słuchawkowym o sporym zapasie mocy.
Technologia i układy scalone
W Cobalcie zastosowano nowy układ znanej amerykańskiej firmy ESS Technology - ES9038Q2M, który obsługuje pliki do 24 bitów/96 KHz, a także pliki DSD. Warto wspomnieć, że Audioquest wspiera również renderowanie plików MQA. Dla tych, którzy nie wiedzą, MQA to typ plików wykorzystywany w usłudze Tidal, który zapewnia wysoką jakość odtwarzania. Nie jest więc zaskoczeniem, że w zestawie znajduje się darmowa, dwumiesięczna subskrypcja serwisu Tidal. Jeśli chodzi o wzmacniacz, to "Cobalt" ma go w postaci tego samego ESS sabre 9601, który zastosowano w wersji "Red" o mocy szczytowej 2,1 W.
Nie można pominąć jeszcze jednej ciekawej innowacji. Zalecano kupno USB-filtra Audioquest Jitterbug, aby zapobiec szumom pochodzącym z zasilania (np. komputerów), ale w nowej flagowej wersji zdecydowano się na zastosowanie specjalnego mikrokontrolera Microchip, który wśród innych swoich funkcji ma pełnić rolę filtracji szumów różnego typu. Tak naprawdę producent nie mógł sobie zawracać głowy tym tematem, bo Cobalt prawdopodobnie byłby skazany na popularność taką, jaką jest.