
Przegląd odtwarzacza FiiO M17 Hi-End. Dowódca bitwy
Bardzo lubię, gdy zimową, świąteczną atmosferę dopełniają premiery różnych audiofilskich flagowców. To dobry czas na ciepłe domowe odsłuchy, prawda chłopaki? I tym razem trafił do mnie naprawdę charyzmatyczny, niesamowity nowy produkt, który pozostawił po sobie wiele mocnych wrażeń.
Tak więc, mam przyjemność przedstawić: przenośny odtwarzacz stacjonarny FiiO M17. Te dwie definicje oczywiście dziwnie wyglądają obok siebie, ale nie ma innego sposobu, by to ująć. Jeśli chcecie, mogę też nazwać ten model przenośnym stacjonarnym. Tendencja do tworzenia takich urządzeń jest teraz bardzo aktualna, sam niedawno pisałem recenzję o Shanlingu M30 i Astell&Kern Kann Alpha, a limitowana edycja iBasso DX300 MAX absolutnie podbiła moje serce, ale znana i doświadczona marka FiiO też musiała wykonać jakiś ruch. Inżynierowie firmy przez prawie 2 lata pracowali nad M17, nowy flagowiec oferuje nie tylko dużą moc, nowoczesną funkcjonalność i ogrom łączności, ale nawet zmienność sterowania. To potwór pod względem wszechstronności i wyboru scenariuszy użytkowania, właściciel otrzyma znacznie więcej swobody niż w przypadku zwykłych małych odtwarzaczy Hi-Res. Ale, co najważniejsze, jak dobrze przygotowany jest tu dźwięk? I czy metka cenowa w okolicach 2 150 dolarów jest uzasadniona? Przejdźmy do sedna sprawy. Do rzeczy.
Wrażenia wizualne
Otóż przede mną stoi ozdobne i ciężkie, ale raczej niewielkie kartonowe pudełko. Na okładce znajduje się zarys wizerunku samego odtwarzacza, a także krótkie wyliczenie głównych cech. Powiem szczerze, że tym razem szczególnie słodkie było drukowanie taśmy, nie na darmo jest środek sezonu prezentowego.
Zestaw akcesoriów FiiO M17 jest dość obfity: skórzane etui z metalową wstawką na plecach przeznaczoną do chłodzenia, kabel USB Type-C, zasilacz, osłona ekranu i zszywka. Ta ostatnia na krótko wprawiła mnie w przygnębienie, przewidując slot kart microSD z tacką. Nie lubię ich, ale nieważne.
O designie...
Cóż mogę powiedzieć... To jest audiofilska ciężka artyleria. Ciężka w każdym znaczeniu tego słowa, tak. Odtwarzacz waży 610 g, ma jednoczęściową aluminiową obudowę sporych rozmiarów, w futerale staje się jeszcze bardziej nieporęczny. Ta brutalność, misternie ścięte krawędzie i szewronowe rozcięcia na bokach tworzą w projekcie wrażenie militarne. Pomyślmy o M17 jako o audiofilskim dowódcy wojskowym. Wygląd modelu również nie jest pozbawiony elegancji - szkło na plecach ma holograficzny opalizujący wzór, otwory wentylacyjne otrzymały konfigurowalne podświetlenie RGB, a złącza są pokryte metalowymi wtyczkami. Ale z drugiej strony, to ciężka cegła do zabicia, obok niej moja Ultima SP2000 wydaje się jak dziecko. Myślę jednak, że jeśli zdecydowałeś się na zakup nowości, to jesteś na nią przygotowany.
O sterowaniu
Po pierwsze, mamy do dyspozycji jasny i soczysty wyświetlacz IPS o przekątnej 5,99 cala i rozdzielczości 2160x1080. Jego matryca jest niezwykle czuła na dotyk, co mnie ucieszyło. Poza nim jest żyroskop, który automatycznie obraca ekran, jeśli zdecydujemy się patrzeć na odtwarzacz w orientacji poziomej. To tak jak w smartfonie, ale większym niż Hi-End.
Po drugie, zaoferowano nam 2 tryby regulacji głośności - albo za pomocą analogowego kółka, które przypominało mi podobne sterowanie w modelach Lotoo, albo za pomocą przycisków. A jeśli ta różnorodność Wam nie wystarcza, to są jeszcze aż 2 porty ładowania - zwykłe USB-C i jeden dla dołączonego do zestawu zasilacza.
Są też mechaniczne przyciski do przełączania utworów, pauzy, włączania/wyłączania, przycisk wielofunkcyjny, przełącznik blokady oraz wybór pomiędzy zasilaniem bateryjnym i sieciowym. Powinienem zauważyć, że przyciski nie są zbyt wygodne w użyciu w stockowym etui; nie przylega ono wystarczająco ściśle do bocznych krawędzi. Do wad zaliczyłbym też tackę na karty pamięci, którą można otworzyć tylko spinaczem do papieru. W pozostałych przypadkach nie mam żadnych zarzutów.
Interakcja i funkcjonalność
Zacznijmy od szaleństwa, jakim jest zestaw interfejsów połączeniowych M17. Są to wyjścia słuchawkowe 3.5, 4.4, 2.5 i 6.3, dwa pierwsze to także line out, wejście/wyjście koaksjalne RCA, USB-C 3.0 do transferu danych i ładowania, USB-C 2.0 do podłączenia zewnętrznego DAC-a lub dysku twardego. Typowe odtwarzacze Hi-Res dopiero teraz masowo przechodzą na kombinację trzech gniazd jednocześnie, standardowych 3,5 i zbalansowanych 2,5 i 4,4, a FiiO już podstępnie podniosło poprzeczkę dalej. Czekamy, aż ktoś doda słuchawkowy XLR.
Najważniejsze cechy.
Nowość dostaje dwa stałe 8-kanałowe przetworniki DAC ESS ES9038 Pro. Obsługiwana jest rozdzielczość sygnału 32bit/768kHz oraz DSD512. Jest pełne dekodowanie 8X MQA, dla użytkowników serwisów streamingowych będzie to przydatne.
Zastosowany system operacyjny to open-source Android 10 z możliwością instalacji dowolnych aplikacji firm trzecich. Jest Wi-Fi 2.4/5GHz, DLNA i AirPlay, aktualizacje over-the-air, EQ, 7 filtrów cyfrowych. Układ Qualcomm QCC5124 służy do obsługi Bluetooth 5.0 dla odbioru i powrotu, obecne są kodeki wysokiego poziomu AAC, aptX, aptX Adaptive, aptX LL, aptX HD i LDAC. Dla USB ma XMOS XUF208 i może pracować jako zewnętrzna karta dźwiękowa.
Wniosek jest taki, że specyfikacja jest najwyższej klasy, a scenariusze użytkowania są bardzo zróżnicowane - z konwencjonalnymi słuchawkami Hi-Fi, z głośnikami, z desktopowym DAC-iem, z komputerem, z dyskiem twardym, z TWS-em lub głośnikiem bezprzewodowym, ze źródłem Bluetooth itd. Biorąc pod uwagę poważne koszty, to właściwe podejście, coś, czego bym się spodziewał, skoro mówimy o FiiO. Skoro udaje im się robić całkiem dobre urządzenia za grosze, to logiczne było, że flagowy model będzie miał najwięcej funkcji.
Wszystkie odtwarzacze z serii M oferowały szybkie i bezproblemowe działanie firmware, a starszy M17 nie był wyjątkiem. Dzięki procesorowi Qualcomm Snapdragon 660 i 4 GB pamięci RAM, podczas testów nie zaobserwowano żadnych glitchy. Jeśli jednak nie potrzebujesz Androida, możesz przełączyć się na tryb Pure Music, który jest odpowiednio zaimplementowany.
Przy okazji, jest tylko 64GB pamięci wewnętrznej, ale jest wsparcie dla kart MicroSD do 2TB. Istnieje również możliwość podłączenia zewnętrznego nośnika danych, o czym już pisałem.
Elektroniczne wypchanie naszego bohatera jest dobrze przemyślane i sprawdzone. Część cyfrowa i analogowa mają osobne zasilanie, a także są fizycznie odseparowane na różnych płytkach, aby ograniczyć wzajemne zakłócenia. Wewnątrz zastosowano 7 specjalnych ekranów wykonanych ze stopu miedzi o wysokiej przewodności. Inne komponenty są również flagowe: ekskluzywne wzmacniacze Dual THX AAA-788+ opracowane wspólnie przez FiiO i THX, wzmacniacze operacyjne OPA2211, superkondensatory DMF 470mF, femtosekundowe oscylatory kwarcowe NDK, ultra-niskoszumowe liniowe regulatory napięcia LT3045 LDO.
Dane dotyczące mocy FiiO M17 są imponujące, pod względem równowagi odtwarzacz oddaje 3 waty przy 32 omach. Do dyspozycji mamy 5 trybów Gain: niski, średni, wysoki, dla słuchawek nagłownych oraz tryb boosted gain. Ten ostatni dostępny jest tylko po podłączeniu do sieci poprzez zasilacz z zestawu. W praktyce potencjał jest tu dobry, ale nie zaporowy, większość pełnowymiarowych odtwarzaczy będzie się bujać, ale do ciasnych planarów i tak polecam wybrać stacjonarne. Ale nawet z najbardziej czułym IEM nie ma szumu w tle. W pracy jest jednak ogrzewanie, choć szczególną uwagę przywiązuje się do odprowadzania ciepła, w środku zastosowano do tego technologię chłodzenia cieczą VC, a aluminiowa obudowa jest odpowiednio zaprojektowana, aby ciepło było odpowiednio rozprowadzane.
Pozostaje tylko powiedzieć o czasie pracy na baterii. M17 posiada pojemny akumulator o pojemności 9200 mAh, zapewniający do 10 godzin pracy przez wyjścia niezbalansowane i do 8 godzin na balansie. Jest wsparcie dla QC3.0, QC4.0, PD2.0 i PD3.0, 2 porty ładowania i 2 tryby pracy. Ponieważ odtwarzacz ma kilka źródeł zasilania, jedno do zasilania bateryjnego i jedno do zasilania sieciowego, przełącznik toggle pozwala wybrać, z którego chcemy korzystać. W przypadku korzystania z zewnętrznego zasilania DC, wbudowany akumulator nie bierze udziału w pracy, dzięki czemu nie ulegnie zużyciu.
O dźwięku
Główne testy przeprowadzono na słuchawkach Focal Utopia, 64 Audio tia Fourte, Noble Audio Khan oraz Audeze LCD-3.
Pismo ręczne FiiO M17 jest napędzające, naturalne, ważkie i wielkoskalowe, powiedziałbym nawet, że monumentalne. Ma asertywną energię, każda kompozycja zyskuje dodatkową pewną ekspresję, nuty mają moc i gęstość. Miło też, że FiiO pozbyło się rozpoznawalnych syntetycznych podtekstów, które od dłuższego czasu są cechą wielu ich modeli. Paleta barw nowego flagowca jest dobitnie autentyczna, bez zbędnych harmonicznych i sztucznej dźwięczności. Jest przyjemna i szczera, nie nuży, a nawet, być może, przytulna. Ponadto scena jest tu, mimo ogromnych rozmiarów, znakomicie wypośrodkowana, ustawienie instrumentów jest blisko słuchacza, ale echelon planów pozostaje precyzyjny i holograficzny dzięki znakomitej dynamice.
W sumie dostawa osiąga już ten poziom rozdzielczości, przy którym zakładasz słuchawki i doświadczasz prawdziwej panoramy żywych wykonawców przed tobą. Nie ma tu żadnych irytujących akcentów, żadnych "cyfrowych" cyzelowanych konturów, żadnych ułamkowych, szorstkich mikrodetali, żadnego celowego iskrzenia i żadnych innych klasycznych sztuczek Hi-Fi, które sprawiają, że charakter muzyczny jest bardziej angażujący, ale mniej naturalny. Wykonanie M17 jest spektakularne i nastrojowe, ale kosztem mocy i zamachu. Poza tym jego dźwięk jest przejrzysty, odmierzony i czysty, ze szczegółowymi teksturami, wolumenem i ulgą w całym spektrum. Dojrzałe, jeśli to określenie jest właściwe. Szczególnie zafascynowała mnie praca wszelkich partii wokalnych, ich pełnia, elastyczność, cielesność, bogata gama głębokich odcieni. Ale model ten bez problemu odbiera złożone, szybkie ścieżki. Choć dokładność, jaką tu otrzymują, jest czasem nie do końca właściwa i może trochę wiązać. To już jednak kwestia wyboru gustu, co jest Wam bliższe - sucha techniczność czy realistyczna ciężkość. M17 wyraźnie skłania się ku tej drugiej. Jednak dobre wybicie, umiejętność utrzymania tempa i dedykowany, niewątpliwy klik nie pozwalają, aby obraz stał się nadmiernie spójny, leniwy czy trzewiowy.
Jak nietrudno się domyślić, cały opis artystyczny sprowadza się do tego, że to, co mamy przed sobą, jest praktycznie urządzeniem uniwersalnym. Czy gra za swoje pieniądze? Myślę, że tak. Ja sam mógłbym szczęśliwie żyć z tym odtwarzaczem, gdyby trafił do mnie na stałe. Nie mieliśmy konfliktów nastrojów, długie audiofilskie sesje nie powodowały zmęczenia, a urządzenie radziło sobie przyzwoicie z odtwarzaniem poważnej muzyki. Gatunkowo jest wszystkożerne, do jakości materiału zaskakująco mało wybredne, a do tego potrafi harmonijnie łączyć się z różnymi rodzajami słuchawek.
W zakresie częstotliwości.
Bas jest masywny, plastyczny, trójwymiarowy, głęboki i dudniący. Ich uderzenie i twardość są wymuszone, ale nie na tyle, by stracić kontrolę nad tym zakresem. W rezultacie otrzymujemy duży, pełny, dynamiczny wzorzec rytmiczny z bujnym zróżnicowaniem faktur i dobrą separacją. Szczególnie widoczny jest wkład mocy, przy czym charakter basu jest bliższy stacjonarnemu niż ręcznemu.
Średnica jest wyraźna, ważka i naturalna. Nazwałbym ją gładką i śpiewną, gdyby długość nut była nieco mocniejsza, ale M17 potrafią stać się emocjonalne, jak i powściągliwe. Jest większy nacisk na makro, ale mniejsze niuanse też są dostrzegalne, wplecione delikatnie i zgrabnie w główną melodię. Scena jest szeroka i otwarta, a lokalizacja źródeł dźwięku w przestrzeni nienaganna. Barwy, jak już pisałem, są neutralne. A główną zasługą jest sama naturalność zapisu, która ożywia płytę. Jest to bardzo wartościowe. Brawo. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek powiem tak o odtwarzaczu FiiO. Co do minusów - chciałem więcej mikroszczegółowości, a mnie osobiście zabrakło trochę barwności i swobodnej gracji w górnej średnicy dla instrumentów akustycznych, wolę nawet bardziej wyrazistą surowość i jasność w wysokich tonach.
Góra jest czysta, szybka, przejrzysta i chłodna. Pomimo obecności lekko metalicznego podtekstu, nie ranią uszu swoją ostrością czy sybilancją. Choć można by dodać ciepłe podteksty, górne warstwy HF ustępują niektórym droższym modelom pod względem wielopłaszczyznowego wydźwięku i wyrafinowanego bogactwa. Ale płynnie uzupełniają całość M17 w sposób zdecydowany, z pięknie zdefiniowanymi, czytelnymi i krystalicznymi.
O porównaniach
Zacznijmy od FiiO M15. Kiedyś robiłem recenzję tego odtwarzacza, podobało mi się też jego brzmienie. Napędzone, szybkie, emocjonujące pisanie z niezwykłą szczegółowością. W porównaniu z M17 ma więcej suchości i agresji, barwy są bardziej dzwoniące i słodsze, ogólny etos bliższy jest rozrywkowej zabawie, choć dość komfortowej. Ale nowy flagowiec jednoznacznie góruje nad poprzednikiem rozdzielczością, naturalnością, dynamiką, uderzeniem, skalą sceny i holografią. To znaczy, oczywiście, jeśli jesteście gotowi dźwigać tak ciężką muzyczną poprzeczkę. Jeśli nie, to M15 jest nadal bardzo ciekawym graczem w swojej przenośnej klasie wagowej.
I kilka słów o iBasso DX220 MAX, to bezpośredni rywal recenzenta. Jest duży, mocny, stacjonarny i przenośny. Jego ergonomia ma pewne, delikatnie mówiąc, osobliwości, które komplikują interakcję - ładowanie dwóch osobnych baterii, brak fizycznych przycisków do przełączania utworów. Ale sonicznie DX220 MAX jest naprawdę dobry, nie na darmo stał się hitem wśród audiofilskich smakoszy. Cóż, teraz ma groźnego konkurenta. Od flagowca FiiO limitowana edycja iBasso różni się zwiększoną jasnością, charakterystycznie podkreślonym zakresem barwowym, uwypukleniem drobnych niuansów, ciepłem i lekkim V-kształtowaniem akcentów, angażującym, ale nie tak komfortowym. Ustawienie instrumentów jest tu bardziej oddalone od siebie, co pozwala rozciągnąć scenę bardziej w pionie i pokazać układ bardziej neutralnie, podczas gdy M17 gra z większym wolumenem, ale i większą intymnością. Drive, zamaszysta dynamika i poczucie mocy są obecne w obu odtwarzaczach. Jednak FiiO M17, w mojej opinii, jest nieco bardziej uniwersalny.